Wielka Sala świeciła tego dnia swoim własnym blaskiem. Świece wisiały nad wypolerowanymi na wysoki połysk czterema stołami domów, srebrne puchary odbijały ich migoczące płomienie, a gwiazdy na niebie skrzyły się niczym grudki złota z czarnej skale.
Hermiona wstrzymała oddech. Niby była przyzwyczajona do tego widoku, jednak dopiero teraz odczuła tęsknotę, jaką odczuwała przez całe wakacje. Zupełnie, jakby należała do tego miejsca i nigdzie indziej nie miała racji bytu. Bała się myśleć, co nastanie, gdy już skończy się uczyć. Miała przed sobą jeszcze dwa cudowne lata.
Zajęła miejsce przy stole Gryffindoru, a zaraz obok usadowili się Ron i Harry. Rzuciła okiem na głowę Pottera - jej peruka wyglądała całkiem przekonującą, wiedziała jednak, że Mistrza Eliksirów nie zwiedzie, na pewno nie na zbyt długo. Musiała pospieszyć się z zaklęciem albo pogodzić z porażką. Ale to nie wchodziło w grę.
Pierwszoroczni jeden po drugim wkładali na głowy Tiarę Przydziału. Obok niej Ron mruczał coś gniewnie o niepotrzebnych ceremoniałach i pustym żołądku. Nawet nie chciało jej się zwracać mu uwagi, że ma na myśli raczej ceremonię, bo w tym czasie Matthew Donnegall, przyrodni brat Zabiniego został przydzielony do Gryffindoru.
Wszyscy wiedzieli o ich pokrewieństwie. Swego czasu w mediach nazwisko Donnegall było głośne, zwłaszcza przez okrutne morderstwo, którego ofiarą stał się właśnie Matthew senior. Hermiona nadal głowiła się, jakim cudem mężczyźni nadal ulegali pani Zabini. i dlaczego kobieta nadal nosi nazwisko swego pierwszego męża, który nie żył już piętnaście lat. Przecież od tego czasu miała już chyba z czterech kolejnych, nie licząc mężczyzn, których z nią łączono. Żaden związek nie przetrwał zbyt długo.
Wielką Salę ogarnęło poruszenie. Czyżby kolejny Syriusz Black, oderwany od rodzinnej idei? Jego bliźniaczka, Genevieve, zdążyła już wygodnie rozsiąść się przy stole Ślizgonów. Teraz z zaskoczeniem i niezrozumieniem wpatrywała się w twarz osłupiałego brata. McGonnagall musiała popchnąć go lekko w stronę odpowiedniego domu, sam był zbyt zszokowany, by zrobić cokolwiek. Nie tego się spodziewał. Jak z resztą wszyscy inni. Kiedy jednak zszedł z podwyższenia, wszyscy powrócili do własnych spraw, a ceremonia potoczyła się dalszym tokiem.
Wkrótce uczta dobiegła końca, a ona i Ron odprowadzili pierwszaków do Pokoju Wspólnego. Potem w trójkę zasiedli przed kominkiem, na swoich ulubionych fotelach. Dołączyli do nich Neville i Ginny, i razem wymieniali się wrażeniami z wakacji. Wszyscy nadal do łez śmiali się z zielonych włosów Harry' ego i z wypadku, przez który doszło do takiego stanu. Czas płynął szybko i zanim się obejrzeli, było już bardzo późno. Hermiona pożegnała się z przyjaciółmi, ucałowała Harry' ego i Rona w policzki i ruszyła w stronę dormitorium. Jednak koło schodów drogę zagrodził jej niewysoki chłopiec w pidżamie.
- Nie chcę być w Gryffindorze - syknął gniewnie. - Zrobię wszystko, by lew pożałował wybrania mnie na swojego ucznia.
***
Jak widać, święta motywują, nawet jeśli same motywujące do pracy nie są. I tak oto na światło dzienne wychodzi kolejny rozdział. Niezbyt obszerny i może nie ma w nim zbyt wielu rewelacji, ale to przecież sam początek. Od nadmiaru szaleństw może nam się zakręcić w głowach. I żołądkach.
Serdecznie zapraszam na kolejne rozdziały tych, którzy zabłądzą tak daleko, by odkryć na dnie Internetów mój zabłąkany blog.
Pozdrawiam, autorka.
Początki rzeczywiście bywają nudne i trudne. Pamiętam jak sama zaczynałam przygodę z pisaniem będąc rok młodsza od Ciebie, kiedy to było... ;)
OdpowiedzUsuńCo do fabuły niewiele mogę na razie powiedzieć, ale poprawność gramatyczna plusuje.
Życzę wytrwałości, weny i zapału do pisania!
A w wolnej chwili zapraszam do siebie,
Suzette
http://niepoznane.blogspot.com